Od strachu do wiary
Od strachu do wiary
Obudziłam się na wojnie…
Ważne było zachować spokój
Pamięć tych dni – bezpośrednio przed 24 lutym 2022r – jest tak mocna jak by to było wczoraj. Mając telefon, a w nim internet, nie trudno było śledzić najnowsze wiadomości. Każdego dnia pojawiały się nowe informacje dotyczące zbierania się wojsk przy granicy z Białorusią i na okupowanych już wcześniej terenach Ukrainy. Był to już kolejny raz kiedy wojsko rosyjskie podchodziło pod granice Ukrainy, przeprowadzając tzw. “ćwiczenia bojowe”.
Do końca nie wierzyliśmy, że Putin podejmie wojnę na taką skalę. W tym czasie wielu ekspertów analizując całą sytuację, powoli prognozowało taki scenariusz, opisując w kolejnych artykułach, z zebranych wcześniej informacji, o planach Rosjan. Czytając te prognozy i jednocześnie plany Rosji, zaczynała boleć głowa, od okrucieństwa jakiego mieli się dopuścić na Ukrainie. Zakładali zniszczenie ludności i miast. Świadomość zamiarów i tego co może się stać była dla mnie tak mocnym doświadczeniem, że zaczęłam się zastanawiać czy pozostanie na Ukrainie nie będzie się liczyło z takim doświadczeniem. Nie chciałam dopuszczać tych myśli, ale one same napływały do głowy. Zaczęło mnie ogarniać czucie strachu, starałam się jednak myśleć realnie i trzymać faktów. W sercu miałam wiarę w moc Boga.
Śledząc w internecie strony polski i jednocześnie ukraińskie, zauważało się ogromną różnicę w relacjonowaniu bieżących wiadomości. Polska jak i cała Europa z wielkimi emocjami przekazywali moment napaści Rosjan na Ukrainę. Czytając zaś ukraińskie strony, wyczuwało się ogromne opanowanie, wyważenie – nawoływano o zachowanie spokoju. Myślę że doświadczenie wojny już od ośmiu lat nauczyło ukraińskie dowództwo zachowywać “zimną krew”.
Czas się zatrzymał
Widmo wojny było już tak blisko, że była to tylko kwestia dni. Tego dnia wstałam rano i schodząc na kawę, jak przez ostatni tydzień, zaczęłam czytać wiadomości. 24 lutego wojska zgromadzone wzdłuż granic Ukrainy ruszyły do natarcia. Ogarnęła mnie lekka panika i strach. Zadałam sobie pytanie co teraz będzie? Czy zostać, czy uciekać. Pocieszałam się myślą, że zachodnia Ukraina nie była bardzo brana pod uwagę. Wychodząc z domu po modlitwach, usłyszałam samolot, leciał bardzo nisko. Ponieważ powoli jaśniało na dworze, zobaczyłam jego lekko niebieski kolor. Leciał prosto nad naszym domem, był ogromny, podobny do Tu – 195. Chwilę wahałam się, nie wiedząc czy zrzuci bombę, gdzie się chować… ale przeleciał dalej, więc szybko pozbierałam myśli i zdecydowanie poszłam do kościoła. Otwierając drzwi ucieszyłam się na widok Tabernakulum, mając świadomość, że wszystko jest w rękach Boga. Myślałam o tym, że zaraz przyjdą ludzie, będą chcieli się modlić, bardzo potrzeba teraz prosić Boga o pomoc…
Czas jakby się zatrzymał, pierwszy tydzień trwał jak wieczność. Pierwsze syreny, które informowały o ataku bombowym przeżywaliśmy wszyscy z przerażeniem. Pamiętam ten strach w oczach kiedy schodziliśmy się w piwnicach kościoła, albo naszego domu. Pamiętam naszą jedną parafiankę, która przyszła z mężem do sklepu i tam zastał, ich alarm bombowy. Nie daleko od sklepu, bo przez drogę, jest nasz kościół parafialny. Zaznaczony był już w sieci jako miejsce ze schronem, chodziło oczywiście o dolny kościół.
Usiedliśmy pod ścianą na ziemi drżąc ze strachu, przeglądając wiadomości czytaliśmy o wybuchach w innych miastach. W naszym województwie atakowano lotnisko w Starokonstantynowie, 47 km od Chmielnicka. Nogi mieliśmy jak z waty. Czułam jak u tej dziewczyny zamierał oddech, ponieważ nie mogła dodzwonić się to swojej mamy, która została z jej maleńkim synem. Trwając tak pierwsze minuty w oczekiwaniu, nie wiedząc co się zaraz może stać, myśli biegły przez przeżyte życie jak po klatkach filmowych… a ja myślałam o śmierci, zadając sobie pytanie: czy jestem gotowa? W takim klimacie mijały dzień za dniem. Potem były kolejne i kolejne… aż powoli zaczynaliśmy się przyzwyczajać.
Pierwszy raz, jak wracałam do domu podczas takiego alarmu, bardzo się bałam. To była niedziela, wieczór. Z Polski przyjechał mój brat i przywiózł dla nas pomoc humanitarną, bardzo chciałam się z nim zobaczyć. W ten wieczór, przełamując ogromny strach, szybkim krokiem szłam do domu. Widziałam na zdjęciach co się dzieje z domami po uderzeniu rakiety, byłam świadoma, że gdyby to nastąpiło właśnie teraz, to nie wiem czy bym przeżyła.
Każdego dnia rano wychodząc z domu dziękuję Bogu, że dał mi jeszcze jeden dzień życia.
Jesteśmy z nimi w ten straszny czas
Kiedy już wybuchła wojna, wszyscy bardzo przeżywaliśmy. Rodzice, rodzeństwo, nasze siostry z Polski z domu generalnego – wszyscy oni dzwonili, pisali z pytaniem co u nas słychać? Każdy alarm był oznajmiany nie tylko syrenami ale również w sieci, w grupach na Telegramie, Viber. Szeroko opisywana była sytuacja na polskich stronach, opisywane są po dzień dzisiejszy dokładne relacje z prowadzonych działań wojskowych. Moja rodzina i znajomi śledząc te informacje, już po paru minutach byli w temacie zaistniałej sytuacji, dlatego jak my schodziliśmy do piwnicy to na telefon przychodziły wiadomości z pytaniem o nas, często od razu dzwonili aby się upewnić że jesteśmy bezpieczni.
Pamiętam rozmowę z przełożona generalną, spotkałyśmy się online ponieważ chciano abyśmy wyjechały z Ukrainy. Wiele osób namawiało nas do opuszczenia kraju. Razem z siostrą Barbarą byłyśmy już zdecydowane zostać na Ukrainie i z nie ukrywanym przejęciem powiedziałyśmy o tym, że chciałybyśmy być tu z ludźmi, których dobrze znamy, dzieląc z nimi ten straszny czas i towarzysząc naszymi modlitwami i obecnością. Zaraz następnego dnia zostałyśmy poproszone o przyjęcie uchodźców z Charkowa do swego domu, tym sposobem Bóg potwierdził swoją wolę, którą odczytałyśmy jako znak.
Przez nasz dom przewinęło się około 70 osób z różnych regionów okupowanych, ostrzeliwanych przez Rosjan. Niektórzy z nich tylko na noc, inni na parę dni, jeszcze inni mieszkali parę miesięcy.
Od pierwszych dni wojny drzwi naszego domu się nie zamykały. Przerażeni ludzie opuszczając w jednym momencie cały dobytek swego życia, pakując do samochodu to co zdołali w ciągu godziny zebrać, ruszali na zachód. Wiele razy przychodziło im stać w ogromnych korkach przy wyjeździe z miasta, tak że stojąc w lutym na mrozie w samochodzie, marznęli z zimna, trzęsąc się również z głodu. Niewielu zdążyło nabrać prowiantu na parę dni, a tyle niektórym przyszło jechać z miasta do miasta, co powodowało ogromne korki. Kiedy ludzie do nas przyjeżdzali tak umęczeni, wchodząc dziękowali za ciepłe miejsce, jedzenie i możliwość noclegu. Przypominam sobie jedną rodzinę, która nie mogła wyjść z podziwu, jak można otworzyć dom przed zupełnie obcymi ludźmi i tak za darmo ich przyjąć. Dla nas to było normalne, że mając tak duży dom, możemy udzielić schronienia.
Zaczęło nam brakować miejsca w pokojach na łóżkach i pościeli, więc kładliśmy tych ludzi na materacach, nakrywając czym się dało.
Zaczęła się wielka humanitarna akcja. Napływała pomoc z naszych rodzin, od znajomych, od ludzi dobrej woli, z Caritas. Moja rodzina zorganizowała pościele, materace, koce, żywność. Wzruszyła nas moja rodzona siostra. Kupiła gry, przybory do pisania i malowania dla mieszkających u nas dzieci, wzruszając do łez mamę jednego z chłopców chorego na zespół Downa. Ktoś inny zorganizował akcję na leki, baterie, latarki. Tych pomocy było tak wiele, że nie sposób tego wyliczyć.
Dom był pełen ludzi, wszyscy razem podczas nocnych alarmów spotykaliśmy się w naszej piwnicy, dzięki czemu było nam jakoś raźniej.
Były momenty, że strach mijał, podnosiliśmy jeden drugiego na duchu. Byli to często ludzie ochrzczeni, ale nie praktykujący. Dla mnie i siostry Basi była to okazja do przekazania im prawd wiary. Godziny, które nam mijały w klimacie spotkań i rozmów o prawdach związanych z wiarą i Bogiem, były cenne i dawały poczucie pełnienia naszej misji.
Pierwsze miesiące wojny były doświadczeniem ciągłego napięcia. Nie wiedzieliśmy czego oczekiwać. Rosjanie szli coraz dalej, okupując teren Ukrainy i zmuszając tym samym do ucieczki mieszkających tam ludzi. Bezlitosne niszczenie całych wiosek i miast przez ataki rakietowe, zniszczone przez bomby pola dopiero co obsiane ziarnem, powodowały że wiele ludzi opuszczało te tereny.
Czytając i dowadując się o okropnościach tej wojny, o barbarzyńskim postępowaniu Rosjan, o katowaniu i zabijaniu niewinnych ludzi, a także dzieci, nie sposób było nie zadać sobie pytania: dlaczego Bóg to dopuszcza? Z tym pytanie przychodzi wiele osób po dzień dzisiejszy, zadając je głośno albo klęcząc i płacząc ze złożonymi w modlitwie dłońmi. Przyznam, że serce rwie się na kawałki, jak przychodzi matka ze łzami w oczach zapisać intencję za swego syna, prosząc Boga, by mógł wrócić z wojny żywy i zdrowy. Jak pocieszyć matkę, która od paru miesięcy nie ma wiadomości od swego syna, który był w “Azowstalu” i dostał się do niewoli… Albo co powiedzieć tej matce, której syn przepadł bez wieści… Ileż rodzin jest rozłączonych przez tę straszną wojnę. Dzieci przeżywają tak silny strach, że budzą się w nocy krzycząc, a matki bezradne przychodzą szukając pomocy.
W ciemności ale ze Światłem
W naszym mieście życie płynie, staramy się żyć i pracować. Każde województwo ma swoje straty i tragedie. Nasze Bóg nam chroni szczególnie. Na całej Ukrainie w dużej mierze zostały zniszczone zakłady energetyczne. Najgorzej że zrobiono to jesienią, kiedy miała nadejść zima. Tu również podziwiam spokój i pomysłowość ludzi. Solidarność i pomoc wzajemna wzrasta w miarę tych strasznych tragedii. Powstają tzw „Punkty Niezłamalności” – są to namioty, miejsca bezpieczeństwa podczas długiej przerwy w dostawie prądu lub ciepła. Rosja planuje zrobić wszystko, aby mieszkańcy Ukrainy zostali bez prądu, światła i ciepła. W przypadku przedłużającej się awaryjnej przerwy w dostawie prądu, „Punkty Niezłamalności” staną się wyspą bezpieczeństwa, stabilności, ciepła i jedności, która będzie działać przez całą dobę i będzie otwarta na czasowy pobyt dla tych kto jest pozbawiony źródła energii.
Wyłączanie prądu na kilka godzin w dzień i w nocy zmusza do szukania innych źródeł prądu. Nigdy bym nie przypuszczała, że przyjdzie mi odpalać generator prądu, a jednak wszystko co nas spotyka, ma nas czegoś nauczyć.
Kiedy nie ma prądu w kościele, włączany jest generator, aby zapewnić światło i ogrzewanie. Jednak kiedy wyłączają prąd w mieście i zanim odpalą generator, potrzebne jest parę minut. Dlatego w kościele na moment następuje ciemność i widać tylko świece na ołtarzu. Szybko zapalamy reflektor na akumulator, aby ksiądz mógł przeczytać w Mszale kolejny tekst Mszy św. Jak mocno brzmią wtedy słowa psalmów mówiących o świetle. Bóg jest tym Światłem, sam jest Pokojem, który chce wlać głęboko do naszych serc.
s. M. Paulina Kurek, uczennica Boskiego Mistrza